Czy twoja historia, może być twoim własnym mordercą? 9
Czy można całkowicie wymazać swoją przeszłość, historię? Czy można - będąc na przykład seryjnym mordercą - zacząć życie od początku, z bilansem na zero? Może i można, lecz tak naprawdę te instynkty, które przyswajaliśmy od lat nigdy nie odejdą. Niektóre niepożądane cechy charakteru pozostają w nas do końca, a kiedy objawią się w nieodpowiednim momencie potrafią zniszczyć nasze życie... Po części to właśnie o tym jest "Historia przemocy" (A History of Violence).
Odchodząc od meritum, powiem od razu, że film mnie zachwycił. Wiele osób mówi, iż jest przereklamowany, ciągnie się, końcówka jest "hollywodzka". Co do pierwszego zarzutu od razu powiem - nie nastawiałem się do tego filmu jak do arcydzieła. Myślałem nawet, iż może być słaby. I tu się zaskoczyłem (pozytywnie). Może właśnie wiekszość malkontentów popełniła ten błąd przed którym ja się ustrzegłem? Wracając do konkretów: Tom Stall wiedzie sielankowe życie wraz z żoną oraz dwójką dzieci. Jest wspaniałym ojcem, mężem oraz pracownikiem. Pewnego dnia do jego restauracji wchodzi dwóch gangsterów. Tom zabija ich w obronie własnej i wkrótce staje się lokalnym bohaterem. Od tego momentu życie Toma zaczyna się rujnować.
Może zacznijmy od gry aktorów. Viggo Mortensen ze swojej roli wywiązuje się świetnie. Fantastycznie oddał kontrast pomiędzy kochającym ojcem oraz mężem, a bezwzględnym mordercą. Trudno mi było uwierzyć patrząc na takiego "przeciętniaka" jak on mógł robić takie rzeczy w przeszłości, o jakich opowiadał Fogaty w późniejszej części filmu. Maria Bello również zagrała na wysokim poziomie, a na dodatek patrzyło się na nią całkiem przyjemnie (oczami samca, oczywiście). Ashton Holmes, filmowy syn Toma, zagrał bardzo dobrze, a sceny ze swoim ojcem wyszły mu naprawdę ponadprzeciętnie. Najsłabszym ogniwem (jak by to pani Kazia Szczuka powiedziała) była Heidi Hayes, grająca Sarę Stall. Co prawda była to jej pierwsza poważniejsza rola w życiu, jednak nie można pozbyć się wrażenia, że jest niebywale sztuczna... Nie pasuje mi ona do tej roli. Postacie drugoplanowe również spisują się świetnie. Aktorstwo to zdecydowany plus filmu.
Scenariusz to kolejny mocny punkt tego obrazu. W pierwszej połowie jest niezwykle ciekawy i wciągający, lecz w drugiej wydaje się jakbyśmy znali już zakończenie filmu. Mimo to nie ma tu żadnych nielogiczności oraz niespójności (przynajmniej ja ich nie dostrzegłem), a film cały czas wciąga. Chciałbym tu zauważyć kontrast między pierwszą częścią filmu a drugą. Wydaje mi się, że to był celowy zabieg reżysera. Chciał on pokazać zarówno Toma jak i Joey'a. Zarówno spokojnego i opanowanego człowieka jak i bezwzględnego mordercę w tym samym ciele. A końcowa strzelanina u Richy'ego jest fantastycznym zabiegiem w kontekście ostatnich scen.
Zakończenie. Oto właśnie on Joey Cusack, który przed chwilą zamordował kilku(nastu) ludzi, a przede wszystkim swojego brata - z żelazną miną i bez skrupułów - powraca do swojej żony. Cierpiącej żony. Dla mnie ta ostatnia scena jest jedną z najlepszych scen dekady. Wszystko dzieje się za pomocą muzyki i dyskretnych spojrzeń. Fantastycznej muzyki i pełnych cierpienia spojrzeń. Nie pada ani jedno słowo. Nie chcę wszystkiego zdradzać, ale ta scena pomimo braku słow jest przesycona emocjami. I niedopowiedziana. Gdy kończy się seans zastanawiamy się: czy Edie wybaczyła Tom... tfu! Joey'emu? Widzimy człowieka którego pogrzebała jego własna przeszłość. A przecież chciał z tym wszystkim skończyć, chciał dobrze! I chociaż film kończy się pozornym happy endem, to ta rodzina już nigdy nie będzie taka jak dawniej.
Film nie jest dla wszystkich - w opinii jednych jest to kompletny niewypał, według innych arcydzieło (cytaty z mojego otoczenia). Na mnie wywarł on bardzo dobre wrażenie. Może i były jakieś potknięcia w filmie, ale co z tego skoro giną one w gąszczu emocji, obraz przyjemnie się ogląda a przede wszystkim niesie on przesłanie?
polecam dobry film wciąga 7/10